Edycja 2021

Rewelacyjne remedium dla tych, którzy cenią sobie wakacyjny luz, brak tłumów i chill bez zobowiązań – tak o powracającym po pandemicznej przerwie Salt Wave Festival pisał Onet.pl. Druga edycja festiwalu to 15 koncertów, dwie sceny i muzyczne emocje od polskich i zagranicznych artystów. Była to też pierwsza edycja z polem namiotowym i Salt Wave Camp, czyli sportowej odsłony tego nadmorskiego festiwalu.

 

zobacz

Gdy opadły już emocje po nocnym after party, słońce zbliżało się ku zachodowi rozpoczęły się sobotnie koncerty. Publiczność niespiesznie gromadzącą się pod Main Stage powitał Sonar, doskonały wstęp do koncertu Brodki. Jej show z materiałem z albumu „Brut”, zmieszanym z kompozycjami z „Grandy” i „Clashes”, zahipnotyzowało tłum zebrany pod sceną. Pewnej formy wytchnienia dostarczyły publiczności koncerty OIO, kolejnej hip-hopowej propozycji w linie-upie oraz Parov Stelar, którego twórczość aż prosiła się na koncert na festiwalu, który otacza piaszczysta plaża. I gdy główna scena pływała w rozmaitych emocjach, Sand Stage nie ustępowało jej kroku. Drugiego dnia festiwalu zagrało na niej Oxford Drama, Coals, Linia Nocna i Skalpel, potwierdzając, że druga scena to okazja do uspokojenia tętna i sprawdzenia kondycji polskiej muzyki.

 

Pierwszego dnia festiwalu koncerty na Main Stage otworzył duet Karaś/Rogucki, czyli połączenie gitar i elektronicznych brzmień w wykonaniu artystów, których połączyła muzyczna nić porozumienia. Po nich na scenie rozbrzmiały „Kosmiczne energie” od jednego z najbardziej charakterystycznych polskich twórców. Ralph Kaminski zaprosił na dopracowane do perfekcji show, pełne teatralnych elementów, w które zaangażowany był również jego zespół. Wieczór na głównej scenie zamykały koncerty Artura Rojka, przyciągające tłumy, oraz Sokoła, który przypomniał, że w linie-upie zawsze jest miejsce na dobry hip-hop.

Tego samego dnia doskonała zabawa nie ominęła Sand Stage. Koncertowy dzień rozpoczął tam Meek, Oh Why?, pozostawiając niedosyt i przekonanie, że ta kariera jeszcze się nie rozkręciła. Nie dało się nie odnieść wrażenia, że pewna magia zadziała się pod sceną, i na scenie, gdy wszedł na nią Jazz Band Młynarski-Masecki. Ten koncert udowodnił, że muzyka jest ponadczasowa i przemawia do wielu pokoleń. Dzień zwieńczył koncert Schafter, wisienka na torcie dowodu na wyśmienitą kondycję polskiego hip-hopu.